Recenzja filmowa nr 602: Kompletnie nieznany (PLAKAT) - Reporter-24.pl
Wiadomości
wszystkie

Recenzja filmowa nr 602: Kompletnie nieznany (PLAKAT)

Recenzja również na: mediakrytyk.pl

Nasze poprzednie recenzje alfabetycznie

Plakat i informacje o filmie

 

Cóż, tytuł nie kłamie. Po obejrzeniu biografii Boba Dylana, jej bohater pozostaje dla mnie równie  enigmatyczny, jak był przed seansem. Wyraźnie widać, że taki był zamysł twórców i tego przez cały film konsekwentnie się trzymają. I to, czy film się spodoba widzom, zależy głównie od tego, czego oczekują od biografii. Ja się z tak poprowadzoną narracją trochę minęłam.

Mój główny problem z tym filmem polega na tym, że wszystko to, co znajduje i dzieje się dookoła głównego bohatera jest ciekawsze niż sam główny bohater. Wspaniale i bardzo realistycznie wygląda w kadrze początek lat 60-tych, ani przez chwilę nie zwątpiłam że oglądam Nowy York tamtych lat, a nie wytwór efektów specjalnych. Fantastycznie wypadają też postacie drugoplanowe, zwłaszcza Edward Norton jako Pete Seeger i hipnotyzująca Monica Barbaro jako Joan Baez. No właśnie, nic nie poradzę, że gdy na ekranie na dosłownie parę krótkich scen pojawia się Boyd Holbrook jako Johnny Cash, mój puls przyspiesza, natomiast kiedy towarzyszymy głównemu bohaterowi, EKG wykazuje niemal płaską linię. I nie tłumaczy to fakt, że nie jestem fanką twórczości Boba Dylana. To tak nie działa. Fanką Elvisa Presleya też nigdy nie byłam, a jego filmową biografię wspominam bardzo dobrze. I oczywiście mowa o dwóch skrajnych osobowościach. Ale nawet jeżeli Bob Dylan był wycofany i mało charyzmatyczny, to nie znaczy że film o nim też taki musi być.

Timothée Chalamet wypada dobrze, zwłaszcza w scenach muzycznych, których tu jest całe mnóstwo. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, ile znam piosenek tego artysty. Jednak w momentach, w których nasz protagonista odkłada gitarę, tempo wyraźnie siada. Niby akcja toczy się płynnie, ale jakoś tak bez energii i emocji. Z jednej strony mam szacunek dla twórców, że nie bali się ukazać Dylana jako odpychającego gbura, którym przez większość filmu jest. Z drugiej strony zabrakło mi typowego soczystego filmowego mięsa, czegoś co by przykuwało mnie do ekranu i do tej konkretnej postaci. Dopiero pod koniec daje nam się wgląd w fenomen Dylana, kiedy przeciwstawia się on niepisanym dogmatom muzycznym i jasnemu poddziałowi na muzykę folkową i popularną. W tym momencie film dostał energetycznego kopa, z tym że ja znajdowałam się już w częściowej emocjonalnej hibernacji, w którą wpędziło mnie pierwsze półtorej godziny tego filmu. Jest więc jedynie „w porządku”, tymczasem przy takiej obsadzie, reżyserze, artyście i czasach, w których tworzył, spodziewałam się czegoś o wiele ciekawszego i mniej zachowawczego.

(Ala Cieślewicz)

Reż. James Mangold, Jay Cocks

Ocena: 6/10